Zasady obowiązujące na blogu:

Ponieważ nie mam zamiaru użerać się z ludźmi próbującymi narzucić mi swoje poglądy i sposób bycia, od razu odpowiadam, że jestem już dużą dziewczynką, mam ukształtowane poglądy na życie, a jeśli będę chciała coś w nich zmienić, na pewno nie zrobię tego pod naciskiem kogokolwiek. Jeśli nie podoba ci się to co piszę lub to w jaki sposób się zachowuję, po prostu wyjdź.


niedziela, 6 stycznia 2013

Hej, jestem.
Idąc na egzaminy byłam pewna dwóch rzeczy - że  z polskiego i angielskiego jakoś sobie poradzę, a matmę zawalę i będę pisać poprawkę (bo to na razie były pisemne). Wyszło tak, że z angielskim jakoś sobie poradziłam, z polskiego zawaliłam (napisałam 5 zdań wypracowania) a z matmy dostałam 5. Jeszcze w to nie wierzę. Jeśli chodzi o polski to właściwie nie wiem dlaczego tak się stało, bo tekst rozumiałam doskonale. Choć może nie będzie aż tak źle jak na to wygląda. Tematem były refleksje o mieście i były dwa fragmenty - pierwszego możecie nie znać (Rozmowy polskie latem 1983r)  a drugim był fragment "Lalki" Prusa (spacer Wokulskiego po Powiślu). Siedziałam w klasie  do końca czasu i jak nauczyciel podszedł zobaczyć jak mi poszło, to się załamał ;) Zapytał, dlaczego nie napisałam, to mu powiedziałam, że temat rozumiem, teksty również, ale nie mogę tego zebrać w wypracowanie. Więc zapytał jak to rozumiem - wszystko powiedziałam, łącznie ze wstępem i refleksją odnośnie tematu. Gdybym napisała to co powiedziałam, miałabym przynajmniej 4. Nie wiem czy uzna "ustne pisemne", jeśli nie, to na ustnych będę się bronić...
Z tego wszystkiego spałam 12 godzin - od 17 do 5.

Obiecałam napisać czemu zrezygnowałam z diety we wrześniu:
 Jak już zapewne mówiłam mam tendencje  do zajadania stresu - a tego we wrześniu, październiku i grudniu miałam sporo. Najpierw pod koniec sierpnia zachorował mi kot - mój chowaniec. Któregoś dnia napiszę notkę o tym kim jest chowaniec. Powiem tylko, że tym różni się od zwykłego kociaka, że jest bardzo przywiązany do właściciela i na odwrót. Bardzo się bałam, że to już koniec. Mimo to jakoś utrzymywałam dietę, choć zaczęły się zdarzać napady. Leczyłam go u weta i wszystko zaczęło się prostować (przy okazji chce polecić świetnego weterynarza w Szczecinie - pan Bartosz Tarasewicz ma gabinet na ul. Klonowica 11A). Ale jeden problem to nie problem - we wrześniu mama zaczęła mieć bóle brzucha. Poszłyśmy na badania i wyszło, że to przepuklina brzuszna. Lekarz zapisał na pierwszy wolny termin operacji. Ja pomiędzy wizytą i szpitalem zdążyłam się naczytać o operacji przepukliny brzusznej i możliwych powikłaniach. Przeraziłam się, tym bardziej, że moja mama  kiedyś źle zniosła narkozę i prawie umarła. Co czułam nie będę pisać, bo nie jestem w stanie. W takich chwilach nie da się myśleć o swoim wyglądzie, tym bardziej pilnować diety. I wtedy do jadłospisu wróciły m.in. ogromne ilości słodyczy i chipsów - próbowałam jakoś się pocieszyć, choć na chwilę zabić strach. Na szczęście w szpitalu okazało się, że to nie brzuszna a pachwinowa (operacja tej drugiej jest o wiele bezpieczniejsza i przy znieczuleniu miejscowym). Mama zniosła ją dobrze, kot w tym czasie miał się coraz lepiej a ja się uspokoiłam. Postanowiłam nawet tuż przed Halloween wrócić na bloga, przygotowałam notkę, zaczęłam przygotowywać plan diety...  Niestety, w połowie października chowaniec przestał jeść - tak z dnia na dzień. I znów wizyty u weta, stres i nerwy. Wet stwierdził, że to jakieś problemy z żółcią i będą nawracać, ale jak na razie nie ma zagrożenia życia. Mama w tym czasie również miała drobne (jak się zdawało) problemy zdrowotne. Podczas wizyty lekarz wysłał mamę na prześwietlenie, a później na biopsję. I wyszło najgorsze -  nowotwór złośliwy. O mało nie zemdlałam jak się o ty dowiedziałam. Od razu skierowanie na operację na początku listopada, zaraz po świętach. i tu już konieczna była narkoza. Mama przejęła się tym mniej niż ja, albo przynajmniej nie okazywała strachu. Ja za to prawie nie spałam, płakałam i żarłam co mi w łapy wpadło. Myślałam czy by ze sobą nie skończyć, no wiecie, w razie gdyby operacja się nie udała. Ta próba pewnie by się udała, do trzech razy sztuka mówią w końcu.
Na szczęście operacja się udała, bez powikłań. Teraz tylko trzeba było czekać na wyniki histopatologiczne (w jakim stopniu zaawansowania był, czy są przerzuty). i znów siedzenie na szpilkach i wpieprzanie ok 3000 kcal dziennie. Wyniki do odebrania pod koniec listopada. Miałam wrażenie, że przed gabinetem zwariuję już na dobre. Już w gabinecie usiadłam czekając na najgorsze. A lekarka mówi, że rak był we wczesnym stadium (IA), nie było przerzutów na węzły chłonne. Wiecie jak to jest przez dłuższy czas czuć wielki strach, stres i on nagle puści? Jeśli wiecie to zrozumiecie co wtedy poczułam, jeśli nie, to nie jestem w stanie Wam tego wytłumaczyć po prostu. Lekarka jednak wysłała mamę do szpila na Strzałowskiej (onkologiczny) na radioterapię, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak "coś" zostało. W grudniu mama miała trzy naświetlania, zniosła je w miarę dobrze, tylko była  i wciąż jest bardzo osłabiona, ale to minie mam nadzieję.

Przez ten czas myślałam tylko o tym, żeby mama i Pusiak wyzdrowieli i nic więcej się nie liczyło. O mały włos nie zrezygnowałam ze szkoły. Stałoby się to gdyby nie mój przyjaciel. To zabawne, ale jeszcze pół roku temu powiedziałabym, że przyjaciele w życiu nie są potrzebni, ale w tak kryzysowej sytuacji obecność bliskiej osoby jest nieodzowna. To on zapewniał, że będzie dobrze, pocieszał, wspierał, opierdzielił kiedy było trzeba (np. gdy chciałam rzucić szkołę). Jestem mu za to bardzo wdzięczna, i za że mimo to, że ciężko jest się ze mną przyjaźnić, on jakoś do tej pory wytrzymuje. Wiem, że to czyta, więc teraz kilka słów do niego: Patryk kocham Cię i mimo, że nie potrafię okazywać tego jak bardzo zależy mi na naszej przyjaźni, wiedz, że tak jest :*.

Przepraszam Was za to, że miejscami notka jest chaotyczna, ale nie potrafię jeszcze o tym wszystkim pisać na spokojnie. Ale napisanie tego  przyniosło mi wielką ulgę.

Dziękuję Wam za miłe słowa i wsparcie które niesiecie w komentarzach, one podtrzymują na duchu bardziej niż wszystkie czekolady świata :*

3 komentarze:

  1. W 100% jestem sobie w stanie wyobrazić co czułaś. Mój kot ma 12 lat i podobnie jak Twój, jest ze mną związany i to bardzo (nie wychodzi po za podwórko). Jeśli chodzi o mamę...to drżę za każdym razem kiedy coś jej dolega... Jedyna różnica między nami jest taka, że Ty przez stres jesz a ja mam ochotę się zagłodzić :(
    Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło. Teraz możesz trochę odetchnąć i zająć się sobą ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że z twoją mamą już lepiej. Rozumiem, co to stres i jak działa na człowieka, ale chyba nie potrafię postawić się w twojej sytuacji, poczuć to, co ty czułaś. Naprawdę podziwiam cię za siłę, która masz w sobie !

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze że wszystko jest już w porządku z mamą.
    Na pewno z dietą sobie poradzisz.
    Całuje;***

    OdpowiedzUsuń