Zasady obowiązujące na blogu:

Ponieważ nie mam zamiaru użerać się z ludźmi próbującymi narzucić mi swoje poglądy i sposób bycia, od razu odpowiadam, że jestem już dużą dziewczynką, mam ukształtowane poglądy na życie, a jeśli będę chciała coś w nich zmienić, na pewno nie zrobię tego pod naciskiem kogokolwiek. Jeśli nie podoba ci się to co piszę lub to w jaki sposób się zachowuję, po prostu wyjdź.


sobota, 12 stycznia 2013

Koniec

Witajcie,

Tak, to definitywny koniec pisania bloga. Już tu nie wrócę. Przedwczoraj wszystkie moje plany i marzenia po prostu się skończyły. Pisałam Wam w poprzedniej notce, że mój chowaniec choruje - w czwartek musiałam go uśpić. Był to jednak rak - zaawansowane stadium. Jak na moją rozchwianą psychikę było tego za dużo - mimo, że wiem, że podjęłam słuszną decyzję, że nie mogłam go dłużej męczyć, nie mogę się pozbierać.

Blog jako taki zostawiam, może będę Was od czasu do czasu odwiedzać, ale niczego nie obiecuję. Mam tylko nadzieję, że moje życie nie potrwa długo, jestem po prostu na to za słaba i mam już dość przeciwności losu.

Życzę Wam spełnienia marzeń, wszystkiego co najlepsze i jak najmniej cierpienia.

Żegnam, Sissi696

niedziela, 6 stycznia 2013

Hej, jestem.
Idąc na egzaminy byłam pewna dwóch rzeczy - że  z polskiego i angielskiego jakoś sobie poradzę, a matmę zawalę i będę pisać poprawkę (bo to na razie były pisemne). Wyszło tak, że z angielskim jakoś sobie poradziłam, z polskiego zawaliłam (napisałam 5 zdań wypracowania) a z matmy dostałam 5. Jeszcze w to nie wierzę. Jeśli chodzi o polski to właściwie nie wiem dlaczego tak się stało, bo tekst rozumiałam doskonale. Choć może nie będzie aż tak źle jak na to wygląda. Tematem były refleksje o mieście i były dwa fragmenty - pierwszego możecie nie znać (Rozmowy polskie latem 1983r)  a drugim był fragment "Lalki" Prusa (spacer Wokulskiego po Powiślu). Siedziałam w klasie  do końca czasu i jak nauczyciel podszedł zobaczyć jak mi poszło, to się załamał ;) Zapytał, dlaczego nie napisałam, to mu powiedziałam, że temat rozumiem, teksty również, ale nie mogę tego zebrać w wypracowanie. Więc zapytał jak to rozumiem - wszystko powiedziałam, łącznie ze wstępem i refleksją odnośnie tematu. Gdybym napisała to co powiedziałam, miałabym przynajmniej 4. Nie wiem czy uzna "ustne pisemne", jeśli nie, to na ustnych będę się bronić...
Z tego wszystkiego spałam 12 godzin - od 17 do 5.

Obiecałam napisać czemu zrezygnowałam z diety we wrześniu:
 Jak już zapewne mówiłam mam tendencje  do zajadania stresu - a tego we wrześniu, październiku i grudniu miałam sporo. Najpierw pod koniec sierpnia zachorował mi kot - mój chowaniec. Któregoś dnia napiszę notkę o tym kim jest chowaniec. Powiem tylko, że tym różni się od zwykłego kociaka, że jest bardzo przywiązany do właściciela i na odwrót. Bardzo się bałam, że to już koniec. Mimo to jakoś utrzymywałam dietę, choć zaczęły się zdarzać napady. Leczyłam go u weta i wszystko zaczęło się prostować (przy okazji chce polecić świetnego weterynarza w Szczecinie - pan Bartosz Tarasewicz ma gabinet na ul. Klonowica 11A). Ale jeden problem to nie problem - we wrześniu mama zaczęła mieć bóle brzucha. Poszłyśmy na badania i wyszło, że to przepuklina brzuszna. Lekarz zapisał na pierwszy wolny termin operacji. Ja pomiędzy wizytą i szpitalem zdążyłam się naczytać o operacji przepukliny brzusznej i możliwych powikłaniach. Przeraziłam się, tym bardziej, że moja mama  kiedyś źle zniosła narkozę i prawie umarła. Co czułam nie będę pisać, bo nie jestem w stanie. W takich chwilach nie da się myśleć o swoim wyglądzie, tym bardziej pilnować diety. I wtedy do jadłospisu wróciły m.in. ogromne ilości słodyczy i chipsów - próbowałam jakoś się pocieszyć, choć na chwilę zabić strach. Na szczęście w szpitalu okazało się, że to nie brzuszna a pachwinowa (operacja tej drugiej jest o wiele bezpieczniejsza i przy znieczuleniu miejscowym). Mama zniosła ją dobrze, kot w tym czasie miał się coraz lepiej a ja się uspokoiłam. Postanowiłam nawet tuż przed Halloween wrócić na bloga, przygotowałam notkę, zaczęłam przygotowywać plan diety...  Niestety, w połowie października chowaniec przestał jeść - tak z dnia na dzień. I znów wizyty u weta, stres i nerwy. Wet stwierdził, że to jakieś problemy z żółcią i będą nawracać, ale jak na razie nie ma zagrożenia życia. Mama w tym czasie również miała drobne (jak się zdawało) problemy zdrowotne. Podczas wizyty lekarz wysłał mamę na prześwietlenie, a później na biopsję. I wyszło najgorsze -  nowotwór złośliwy. O mało nie zemdlałam jak się o ty dowiedziałam. Od razu skierowanie na operację na początku listopada, zaraz po świętach. i tu już konieczna była narkoza. Mama przejęła się tym mniej niż ja, albo przynajmniej nie okazywała strachu. Ja za to prawie nie spałam, płakałam i żarłam co mi w łapy wpadło. Myślałam czy by ze sobą nie skończyć, no wiecie, w razie gdyby operacja się nie udała. Ta próba pewnie by się udała, do trzech razy sztuka mówią w końcu.
Na szczęście operacja się udała, bez powikłań. Teraz tylko trzeba było czekać na wyniki histopatologiczne (w jakim stopniu zaawansowania był, czy są przerzuty). i znów siedzenie na szpilkach i wpieprzanie ok 3000 kcal dziennie. Wyniki do odebrania pod koniec listopada. Miałam wrażenie, że przed gabinetem zwariuję już na dobre. Już w gabinecie usiadłam czekając na najgorsze. A lekarka mówi, że rak był we wczesnym stadium (IA), nie było przerzutów na węzły chłonne. Wiecie jak to jest przez dłuższy czas czuć wielki strach, stres i on nagle puści? Jeśli wiecie to zrozumiecie co wtedy poczułam, jeśli nie, to nie jestem w stanie Wam tego wytłumaczyć po prostu. Lekarka jednak wysłała mamę do szpila na Strzałowskiej (onkologiczny) na radioterapię, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak "coś" zostało. W grudniu mama miała trzy naświetlania, zniosła je w miarę dobrze, tylko była  i wciąż jest bardzo osłabiona, ale to minie mam nadzieję.

Przez ten czas myślałam tylko o tym, żeby mama i Pusiak wyzdrowieli i nic więcej się nie liczyło. O mały włos nie zrezygnowałam ze szkoły. Stałoby się to gdyby nie mój przyjaciel. To zabawne, ale jeszcze pół roku temu powiedziałabym, że przyjaciele w życiu nie są potrzebni, ale w tak kryzysowej sytuacji obecność bliskiej osoby jest nieodzowna. To on zapewniał, że będzie dobrze, pocieszał, wspierał, opierdzielił kiedy było trzeba (np. gdy chciałam rzucić szkołę). Jestem mu za to bardzo wdzięczna, i za że mimo to, że ciężko jest się ze mną przyjaźnić, on jakoś do tej pory wytrzymuje. Wiem, że to czyta, więc teraz kilka słów do niego: Patryk kocham Cię i mimo, że nie potrafię okazywać tego jak bardzo zależy mi na naszej przyjaźni, wiedz, że tak jest :*.

Przepraszam Was za to, że miejscami notka jest chaotyczna, ale nie potrafię jeszcze o tym wszystkim pisać na spokojnie. Ale napisanie tego  przyniosło mi wielką ulgę.

Dziękuję Wam za miłe słowa i wsparcie które niesiecie w komentarzach, one podtrzymują na duchu bardziej niż wszystkie czekolady świata :*

piątek, 4 stycznia 2013

Brak czasu

I znów nie będzie dłuższej notki - jutro mam egzaminy i cholernie się stresuje. Napiszę wieczorem po powrocie do domu i wtedy też Was poodwiedzam. Spadam się uczyć (a właściwie chaotycznie przeglądać notatki ;), do jutra  :*

czwartek, 3 stycznia 2013


Hej,
Wczoraj miała być dłuższa notka, ale nie miałam dostępu do komputera przez własną głupotę. Przed wczoraj zaglądałam na Wasze blogi i w którym momencie machnęłam ręką i wylałam herbatę na klawiaturę -.- co nastąpiło później wie każdy, komu się to przydarzyło (m.in. zamiast litery z kombinacja zxcv itp) Próbowałam ją reanimować, ale bez skutku. Następnego dnia w ogóle nie mogłam włączyć kompa, bo mam hasło. Dzisiaj dopiero kupiłam nową i jestem ;)
Zważyłam się - nie jest tak źle jak się spodziewałam (62,4kg), ale 8kg w 4 miesiące to i tak dużo. Jeśli Was nie zanudzę, to w następnej notce napiszę co się u mnie działo przez te przeklęte miesiące, gdy mnie nie było.  Gdyby nie wsparcie mojego kochanego przyjaciela,  nie wiem jak bym sobie poradziła. Ale więcej jutro ;) Na razie nie mam konkretnego planu diety, ograniczyłam słodycze i zaczęłam trochę ćwiczyć. Wczoraj byłam w Lidlu po taki soczek (ten for Energy Metabolism):
http://www.lidl.pl/static_content/lidl_pl/images/PL/pl_62396_04_s.jpg
 Nie wierzyłam, że ma  jakieś właściwości, ale pomyślałam że spróbuję. I okazało się, że działa! Tzn mam wrażenie, że po nim było mi trochę cieplej na żołądku, jakbym wypiła gorącą herbatę. Jutro zasuwam po więcej ;)

A teraz trochę muzycznie - od jakiegoś czasu przechodzę fascynację muzyką klubową (czy dance, jak kto woli:), a szczególną miłością zapałałam do duetu Remady & Manu L. Od dwóch dni słucham ich prawie non stop d[-.-]b
Mimo, że polskie filmy omijam szerokim łukiem, ponieważ uważam, że polskie dobre kino skończyło się w latach 90'tych, to przykuł moją uwagę zwiastun tego nowego filmu "Bejbi blues" Nie chodzi konkretnie o sam film, ile o muzykę. Pogrzebałam na youtubie i znalazłam:
http://www.youtube.com/watch?v=aqjfBB3IV0A
Nie dość, że nutka wpada w ucho to jeszcze w tytule ma szatana - ♥ ;)
Idę Was poodwiedzać i zajrzeć do tych blogów, do których nie zdążyłam przedwczoraj, ciao :*

wtorek, 1 stycznia 2013

...3,2,1... BUM!

 Witajcie ponownie,
Już zaczął się nowy, 2013 rok -biała karta, czysta kartoteka. Porażki i słabość zostawiam za sobą. ZACZYNAM.Właściwie zaczynam prawie od początku, przez ten czas, gdy mnie nie było strasznie przytyłam. Dziś się jeszcze nie zważyłam - najzwyczajniej w świecie stchórzyłam. Jutro już nie ma przebacz, choć podejrzewam, że pokaże waga ok 65kg. Nawet jeśli to trudno, raz już schudłam, schudnę znowu. Idę Was poodwiedzać, przypomnieć o sobie, jutro będzie dłuższa notka, ciao:*

sobota, 29 grudnia 2012

I'll be back

Witajcie po dłuuugiej nieobecności, miesiącach opływających w tłuszcze i cukry ;) Zajadałam (zażerałam)  stres, ale dość już tego! Wracam do Was (o ile ktoś mnie jeszcze pamięta ;), a przede wszystkim do odchudzania 1.1.2013. Już nie będzie wymówek. Życzę Wam Wesołych po-Świąt i Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku. Widzimy się pierwszego :*




środa, 5 września 2012

1 tydzień minął

Witajcie, za mną pierwszy tydzień diety.

Zważyłam się w  poniedziałek i wyszło 54,6kg - to cały kilogram mniej w 5 dni. Spodziewałam się  bardziej spektakularnych efektów, ale i tak się ucieszyłam. Zważyłam się dziś rano - 54,6 kg. Nosz ku... Nie wiem co się stało, trochę boję się, że powtórzy się historia 64 kg. No nic, przeczekam. Cały czas jestem na tej diecie, choć zdarzyło się podjeść coś drobnego nadprogramowego. Może to przez to waga stoi? Od dzisiaj bez podjadania, a kysz!

Miałam się dzisiaj obmierzyć, ale zrobię to za tydzień. Jeśli mnie nic nie natchnie, kolejna notka też będzie za tydzień. Będę do Was zaglądać, trzymajcie się :*


Ma boskie włosy ♥