(To będzie dłuuuga notka – jeśli chce wam się ją
czytać, to zaopatrzcie się popcorn czy
coś ;)
Zaczęło się od marzenia o kolczyku. Obiecałam sobie, że gdy
schudnę do moich wymarzonych 45kg to zrobię sobie kolczyk w pępku. Właściwie
pierwotnie kolczyk miał być prezentem na 16tkę, ale wiadomo, na wałkach
tłuszczu go sobie nie mogłam zrobić. Nie miałam wtedy wagi, ale mogłam ważyć
coś ok. 70 - 75kg. Wtedy zaczęłam się odchudzać, a właściwie to zaczęłam myśleć
o odchudzaniu, bo nic konkretnego nie robiłam w tym kierunku. Tak przebimbałam
na narzekaniu, że przyda mi się zrzucić kilka kilo do maja 2010r. Byłam wtedy
na wycieczce, z której przywiozłam kilka zdjęć. Na komórce nie wyglądały
jeszcze tragicznie, ale po wrzuceniu na komputer... masakra.
Wtedy moje
postanowienie się wzmocniło – przechodzę na dietę. Odstawiłam słodycze i
przekąski na... 2 dni (później opchałam się nimi do granic możliwości). I przez
kolejne pół roku „odstawienia” wyglądały mniej więcej tak samo. Oczywiście
próbowałam również głodówek, ale kończyły się one na ogół po kilku godzinach,
kiedy byłam gotowa zamordować za bułę z serem i majonezem. Zaczęłam wtedy też
zbierać ciuchy za małe na mnie – m.in. czarne spodnie, w które planowałam
zmieścić się do Halloween. Kupiłam sobie wagę – wyszło 78kg. Wtedy była to dla
mnie tylko liczba.
Kolejnym punktem
zwrotnym był pobyt w szpitalu na początku listopada, a konkretnie diagnoza.
Dlaczego było to dla mnie tak ważne? Zrozumiecie dopiero gdy wyjaśnię wam, co
myślałam wtedy o własnym wyglądzie. Byłam przekonana, że mam lekką nadwagę,
wiecie - kilka zbędnych kilogramów, bardzo kobiecą sylwetkę, troszkę tłuszczyku
tu i ówdzie. Śmiech mnie ogarnia na myśl jaką miałam wypaczoną wizję siebie –
miesiąc temu znalazłam na dnie szafy te spodnie na Halloween - dopiero teraz są
dobre.
Przy wyjściu ze
szpitala otrzymałam wypis – wyniki badań w normie, stan ogólny dobry, kondycja
słaba (też mi niespodzianka), OTYŁOŚĆ... Zamurowało mnie. To była szokująca
diagnoza. Otyłość kojarzyła mi się z ogromnymi ludźmi.
Widywałam ich w telewizji – ciągle żarli i prawie się nie ruszali. Kojarzyła mi
się też z czymś gorszym – wylewami, cukrzycą, zawałami itp., itd. Podczas
powrotu do domu mówiłam sobie – nie, to nie możliwe, nie może być. Zaraz po
dotarciu do domu weszłam na wagę – 75kg. Poszukałam wskaźnika BMI (mówiliśmy o
nim na biologii). Obliczyłam i wyszła otyłość. Przepłakałam prawie całą noc.
Wstałam z postanowieniem – dość tego! Wyszukałam w Internecie różne diety –
najbardziej przypasowała mi 1000 kcal. Znalazłam tabele kaloryczne i zabrałam
się do dzieła. Nie mówię, że nie miałam wpadek – oczywiście, że miałam.
Starałam się jednak trzymać tej granicy 1000. Od listopada do stycznia 2011r
schudłam 7 kilo. W lutym odpuściłam sobie i na początku marca wyszło 70kg.
Wtedy znowu wróciłam do diety ok. 1000 kcal (dochodziło 1200). Prawie
przestałam niestety chudnąć – do sierpnia schudłam tylko 5kg. Potem waga się
zatrzymała, a właściwie wahała między 67 a 65. Próbowałam się motywować wpisami
na blogach motylków, kolejnymi datami i celami (na powrót do
szkoły/Halloween/Boże Narodzenie/Sylwestra/urodziny będę już szczupła). Nic z
tego. Jak udało mi się schudnąć do 64,5 to dostawałam ataku, po którym tyłam
dwa trzy kilo. I tak na okrągło. W końcu waga stanęła na 64,9 i nie ruszała ani
w dół ani w górę. Powolutku zaczęła spadać dopiero w kwietniu 2012, gdy
zmniejszyłam ilość kcal do ok. 800-1000 – pod koniec czerwca ważyłam 63,5kg.
Postanowiłam, że do września muszę schudnąć co najmniej 10, a do Halloween –
18kg. Zniżyłam limit kalorii do ok. 600 dziennie. Tym razem obyło się bez
ataków i większych wpadek. Ustawiłam sobie jadłospis i zastosowałam się do rad
koleżanki (dzięki Sandruś) – nie jem po 18 i codziennie wypijam szklankę mleka.
Od lipca schudłam ponad 8kg.
I tak oto właśnie dotarłam do chwili obecnej.
Teraz będziecie mogły (o ile chcecie oczywiście) śledzić na bieżąco moje
postępy: obiecuję, że postaram się pisać krótsze notki :*
Fajna ta Twoja historia strasznie motywująca i nie taka długa ta notka jak mi się wydawało:)
OdpowiedzUsuńOczywiście będę wpadać na Twojego bloga i śledzić postępy dotyczące diety.
Mój blog:niki215.bloog.pl
Jeśli chciałabyś wpaść to ZAPRASZAM
Buziaki:**
Najważniejsze to się nie poddawać ;) Trzymam kciuki za Twój sukces!
OdpowiedzUsuń~~Catherine~~